Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/230

Ta strona została przepisana.

Na prośbę Taju, aby nietylko przybył sam, ale pozwolił i załodze wziąć udział w uroczystości, zgodził się, tajemnie wszakże polecił Kuzniecowowi sprawować dozór nad wszystkiem, ku czemu miał ten posługiwać się głównie majtkami Chołodiłowa, sekciarzami, to jest tymi, którzy z racji zachowania czystości swej wiary pogardzają pogańską uciechą.
— Jutro dostaną swą porcję gorzałki i będą mieli dzień wolny, ale dziś niech kropli do ust nie biorą...
— To się rozumie! — mruczał Kuzniecow. — Mamy głowy na karku i widzimy, co się święci!... Możesz się nie obawiać!... Zresztą nic ponętnego w tem dzikiem plugastwie!... Będą się siłowali, tańczyli, a potem spiją się, jak Czukcze!... Znamy to dobrze!...
Siadł Beniowski z oficerami w kole wojowników obok Taju i Onahy, a pospólstwo wyspiarzy rozłożyło się półkolem po jednej stronie, po drugiej zaś stanęła załoga „Piotra i Pawła“. Zapalono ułożony nad morzem stos chróstu, i słup ognia wzbił się wgórę, oświetlając szeregi ludzi i odbijając się rubinową kolumną w płaskich, cienkich, jak szkło, szelingach spokojnego morza.
Wieczór był ciepły, łagodny wietrzyk wiał z Oceanu, niosąc zapach morszczyzny i słony, rzeźwiący smak powietrza.
Zaczęły się igrzyska. Młodzi wojownicy strzelali z łuku i rzucali oszczepami do celu;