Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/236

Ta strona została przepisana.

— Zdrada!... — wrzasnęli wyspiarze.
— Tak nie wolno!...
— O!... Jaah!...
— A jakże!...
— Będzie z wami, psie syny, kto się tu ceckał!... — wołali kozacy.
Powstał groźny rozruch i może przyszłoby do powszechnej bójki, gdyby Beniowski gromkim głosem nie nakazał ciszy i nie zwrócił się do Onahy z prośbą, aby przetłumaczył wyspiarzom jego przemówienie.
— Prześwietny Taju Tuachta i ty, mądry, doświadczony Onaho, i wy dostojni wojownicy, i wy wszyscy, mieszkańcy i panowie kwitnącej Urumsziri oraz wysp przyległych, wykazaliście dowodnie, jak silni, jak zręczni, jak niezmordowani w walce są wasi bojownicy... Zaiste trudna to sprawa potykać się z wami nawet na żart, cóż dopiero na ostre... Jakże dumni jesteśmy, że mamy w was nie przeciwników okrutnych, lecz przyjaciół!... Jakże wielce cenimy sobie te wasze dla nas uczucia!... Zwycięstwo wasze pochlebiałoby nam zaprawdę więcej, niż wypadkowa nasza wygrana!... Wybaczcie więc, że zapomniał się w gorączce walki nasz wojownik a wasz przyjaciel, że użył niedozwolonego chwytu... Stało się to nie przez złe ku wam uczucia, lecz przez ogień szermierki, przez rycerską zaciekłość!... Aby zaś nie pozostało złych śladów z tego małego nieporozumienia, proponuję zapić je wspólną czarą przyjazną, gwoli czemu każę