Zbuntowanych majtków pijanych aresztował i rozbrajał.
— Dziękuj Bogu, że mnie tu nie było!... — szepnął z zaciętością, odbierając szpadę od bratanka.
— Jechał cię sęk!... Nie mam zaco dziękować!... Co ty wiesz, gruboskóre bydlę!... Wolejbym zginął, niż jak ty wysługiwał się byle panu!... — odrzekł ten, wykrzywiając wargi.
— Stiepanowa odstawić zaraz na okręt i przywiązać do masztu na całą noc!... — rozkazywał Beniowski.
— Na deszczu?... — spytał Sybajew.
— Na deszczu!...
— Wedle rozkazu!
— A majtków zaprząc do wioseł na bacie i szalupie!... Będziemy noc całą ładowali, żeby rano wyruszyć!... Myślę, że wytrzeźwieją... do świtu!
Gdy marynarze zawahali się na mgnienie oka, zbliżył się do Beniowskiego Sałazow. — Jeżeli potrzebna wam będzie pomoc, Auguście Samuelowiczu, zaraz sprowadzę z wioski towarzyszów!... — szepnął cicho.
— Dziękuję!... Damy sobie radę!... — odrzekł ten tak głośno, że otaczający łacno domyślili się, co proponował awanturnik.