Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/279

Ta strona została przepisana.

— Jesteś za łagodny!... — odrzekł wreszcie Panow.
— My, ludzie rosyjscy, jeno surową szanujemy władzę, silnej potrzebujemy ręki... Mówiłem ci już!... — wybuchnął Kuzniecow.
— Istotnie, Izmaiłow i Poranczin wciąż płyną z nami, chociaż sąd skazał ich dawno na wysadzenie na ląd... — zauważył Baturin.
— Nie mogłem zostawić ich na wyspie Beringa, bo nie zgadzał się na to Ochotyn; nie mogłem wysadzić ich również na zupełnie bezludnej wyspie, gdzie zatrzymaliśmy się potem, bo byłoby to samo, co skazać ich na śmierć... Nie mogłem uczynić tego na Urumsziru, gdyż, poznawszy tam wszystkie nasze i Ochotyna projekty i sekrety, łatwo mogliby je zdradzić przy pierwszej sposobności wrogom naszym... Nareszcie zdawało mi się, że się poprawili!...
— Właśnie!... I tak zawsze!... I dlatego też Stiepanow do tej pory żyje!...
— Nie, nietylko dlatego, lecz dlatego jeszcze, że my po opuszczeniu portu w Bolszej, podlegamy już nie wyłącznie naszym tylko ustawom, lecz jednocześnie ogólnym ustanowieniom dla wszystkich mórz, powszechnym prawom marynarskim, że nie wolno nam skazywać na śmierć bez dostatecznych powodów, według swojego widzimisię; że, w razie buntu, tylko w walce jawnej, odręcznej możemy nieposłusznych pozbawić życia. Skoro ich jednak pokonamy, powinniśmy zakutych w kajdany oddać w pierw-