Japonji!... — zauważył Chruszczow. — Czy nie tak, Beniowski?...
— W każdym razie bardzo daleko, a chodzi o dzień jutrzejszy!... — odrzekł Beniowski.
— Ty też jesteś za powrotem do Kamczatki?... — spytał gwałtownie Panow Stiepanowa.
— Nie powiedziałem tego, wcale tego nie powiedziałem!... Owszem, przeciwnie!... Twierdzę, że należy płynąć do najbliższego lądu, gdziekolwiek on leży...
— Tak, tak!... — krzyknięto w tłumie — do najbliższego lądu!...
— Następnie uważam, że Beniowski nie ma prawa obecnie zrzekać się dowództwa, gdyż skoro on nas wprowadził w kabałę, musi nas z niej wywieść. Ja mogę zostać tylko jego pomocnikiem, zastępcą... Powinien prócz tego Beniowski oddalić swoich dotychczasowych złych doradców, a wziąć na ich miejsce Sudejkina, Izmaiłowa Adrjanowa... Nic nie powinien robić bez ich porady i pozwolenia, a na wypadek zamachu strony przeciwnej powinien otoczyć się strażą, która nie odstępowałaby go na chwilę... Dawno to już mu proponowałem... Wtedy tylko zapanuje spokój!...
— Spokój zapanuje o wiele wcześniej, spokój śmierci!... — odezwał się nagle Beniowski. — Zginiecie!... Gdyż nic nie zmusi mię otaczać się ludźmi, od których cały ten czas nie widziałem nic prócz przekorności, przeszkód i nienawiści!... A jeden przed chwilą nawet radził wydać nas
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/287
Ta strona została przepisana.