Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/293

Ta strona została przepisana.

o trzeciej uspokoiło się morze, ale na krótko, poczem wicher znowu zawył, wzniosły się wielkie bałwany, od czego kołysanie okrętu było nadzwyczajne. Nie bez trwogi obserwował Beniowski, jak nieraz poprzecza masztów dotykały wody. A żagli zbytnio podebrać nie można było, gdyż statek trafił na silny flukt morski i przezwyciężał go li tylko dzięki pomyślnemu wiatrowi.
Bieg szparki okrętu przeciw wodzie sprawiał tak przeraźliwy łoskot, że nieprzyzwyczajeni ludzie chodzili, jak ogłuszeni, i liczba chorych na statku znacznie się zwiększyła. Z nastaniem nocy, wśród mroku i ryku burzy, skrzypiąc żałośnie rejami, jęcząc obszyciem i wiązaniami korpusu, smagany pianą bałwanów i deszczem rzęsistym, leciał „Piotr i Paweł“, jak zatracony, nieprzytomny ptak, nie wiedzący dokąd mknie i poco.
Uwięzieni bez światła i powietrza w jego wnętrzu ludzie przysłuchiwali się z przerażeniem szumowi fal, przelewających się dookoła i ponad nimi.
Mała garstka majtków, koniecznych do pilnowania steru i olinowania, przemokła i znużona, stróżowała pokolei na dygocącym i ogołoconym ze wszystkiego, jak talerz, pokładzie.
Beniowski nie spał noc całą; to wychodził i wbijał oczy w burzliwy mrok, to wracał do kajuty i znów badał niepewne mapy. Gdy zestawiał szybkość okrętowego lotu z przybliżoną