Opowiedział Beniowskiemu Kuzniecow, z jak wielką trudnością zawinął do portu, gdzie stało na kotwicach kilkanaście łodzi i duży okręt masztowy. Na brzegu chodzili ludzie w błękitnych szatach chińskich z parasolami w ręku. Porozumiawszy się z nimi na migi i nalawszy beczki wodą, już chciał odbijać, gdy krajowcy wstrzymali go życzliwie, wskazując na to, co się dzieje na morzu. Istotnie wiatr ku wieczorowi wzrósł na tyle, że mowy być nie mogło o przedostaniu się poza tamę przystani. Ogromne bałwany przelewały się przez dygę z wściekłością i szumem nieopisanym. Musiał więc Kuzniecow zanocować, choć słyszał strzały armatnie i niepokoił się bardzo.
Jakiś krajowiec, położywszy przyjaźnie rękę na piersiach, zaprosił go do swego mieszkania wraz z towarzyszami. Znalazł tam przytułek i pokarmu obfitość. Nazajutrz, gdy odchodzili, nietylko przyjąć zapłaty nie chciał, lecz nawet udarował ich parasolem, lulką i kapciuchem ty-