— Myślę, że to są wyspy... Kurylskie.
— Kurylskie?... — powtórzył z przerażeniem prawie Kuzniecow.
— Tak, Kurylskie!...
— Więc tak mało przepłynęliśmy przez tak wiele czasu?... O Boże, Boże! — zakrył twarz rękoma. Beniowski, poczekawszy, dotknął przyjaźnie jego ramienia.
— Cóż robić, przyjacielu!... Wiele dni zabrała nam ta wyprawa na północ, ale bez niej nie poznalibyśmy Ochotyna...
— I przeklętej Urumsziri, która o mało nas nie zgubiła...
— A jednak wszystko może się obrócić na dobre, byleśmy tylko dotarli do Japonji... I Urumsziri się przyda, zobaczysz... Nieraz jeszcze może własnym okrętem tędy płynąć będziesz, wioząc przedmioty dla wymiany i handlu... Wszak przyjrzałeś się dobrze życiu tamtejszych krajowców i wiesz, co im trzeba!...
— O, całe ich życie przejrzyste jest, jak szkło, lubią kobiety, a cenią po wódce najwięcej żelazo... — odrzekł Kuzniecow, odsłaniając już poweselałe oblicze.
— Zostaw jednak do czasu przy sobie wiadomość, że to były wyspy Kurylskie... I tak mało ma odwagi i chęci nasza załoga!
— To się wie!... — odpowiedział Kuzniecow. — To się wie!... Wogóle gadać z nimi dużo
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/307
Ta strona została przepisana.