Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/308

Ta strona została przepisana.

nie warto!... Ty, Beniowski, z nimi za dużo gadasz!... Doprawdy, stąd całe zło!...
— Dobrze, już dobrze!... Poprawię się!... Idź tymczasem, przyjacielu, i wyśpij się, bo będziesz mi może niedługo bardzo potrzebny!
Kuzniecow odszedł, a Beniowski znowu się nad mapą pochylił i długo ją badał, mierzył cyrklem i liczył, pisząc kolumny cyfr na skrawku papieru.
Nie mógł dać sobie rady ze sprzecznościami podróżniczych opisów a niedołężnym rysunkiem morza tutejszego i wysp lejtenanta Schternberga, jakie jedynie posiadał. Starał się więc notować dokładnie kierunek i szybkość, z jaką wiatr statek wciąż pędził po powleczonych ciemnością nocy falach.
Gdy rozedniało, mieli dokoła siebie, jak okiem sięgnąć, zbałwanione morze bez śladów ziemi. Szczęściem wiatr zwolniał i można było przystąpić do naprawy uszkodzeń wyrządzonych przez burzę, do suszenia żagli i pompowania wody z okrętowej zezy. Dużo jej się tam nazbierało, gdyż buntujący się cały ten czas majtkowie, pewni, że statek uda im się wyrzucić na piaski, nie kwapili się ani z czerpaniem wody, ani z żadnemi reparacjami.
— Poco? Jak w brzeg stukniemy, niewiadomo jeszcze, co ze statku zostanie... — mówili.
— Knykcie jeno darmo sobie poobijamy!... — dodawali hardziejsi.
Teraz, kiedy nadzieja na rychłe lądowanie