Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/315

Ta strona została przepisana.

ludzi porażeń słonecznych, kazał robót zaprzestać i schować się załodze w cieniu burtowych nawisów. Jeno wodę z morza polecił czerpać i polewać nią często nagrzany pokład, aby uchronić go od spękania.
Cisza zaległa wolno sunący okręt; na miejscach pozostała tylko wachta, sternik i dyżurni majtkowie. Reszta ukryła się w kajutach lub gromadkami drzemała u luków armatnich, gdzie przewiew wolny zmniejszał duszność powszechną.
Beniowski od czasu do czasu przechadzał się po opustoszałym pokładzie, przysłuchując się z niepokojem klapaniu coraz częściej opadających żagli, poglądał na dal morza, iskrzącą się w żarze słońca łuskami drobnych fal.
Przystępowali doń niektórzy z załogi i radzili się, czy nie należy im sobie krwi puścić wobec nadchodzących skwarów.
— Jeszcze czas! — uspokajał ich Beniowski. — Nie mają zresztą wam z czego zbytnio humory do głowy uderzać, biedaki moje!... Jadła macie nie za wiele a i napoju takoż!...
— Juściż, najgorsza, że w ten skwar niema co pić!... Ale i to pociecha, że humorów mniej!...
— Poczekajcie, noże deszcz znowu spadnie, to się wam doda porcji!... — pocieszał ich Beniowski, wskazując na stojące na horyzoncie blade i płaskie obłoki.
Obłoki jednak ani zbliżały się, ani uchodziły, ku powszechnemu zdziwieniu, choć okręt ku nim wciąż płynął. Mieniły się chwilami płowo