Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/316

Ta strona została przepisana.

w spiekocie słonecznej, jak dymy dalekiego pożaru, lub opar nagrzanej czaszy Oceanu. Częściej wszakże stały nieruchomo, niezmienne w swych nikłych kształtach i barwach, strasząc ludzi, niby nie chmury, lecz widma chmur.
Starsi marynarze znacząco kiwali głowami:
— Nic dobrego, nic!... To są „suche obłoki“ pożarne!... Kto wie, co będzie!... Zawsze lepiej krew puścić, głowie ulżyć!...
Zapadła noc duszna, męcząca, tem bardziej, że wiatr ustał prawie zupełnie i obwisłe żagle przykro kołysały tłukącym się na miejscu okrętem. Niekiedy z szumem, podobnym do sennego westchnienia, podbiegała podeń i pluskała mu w bok długa łagodna fala, echo uchodzących daleko i cichnących wiatrów.
Beniowski nie spał tej nocy. Leżąc na łożu, rozmyślał o sposobach ulżenia cierpieniom załogi, o wybiegach mogących wyprowadzić okręt z niebezpiecznego położenia. Wsłuchiwał się w lekkie szmery ludzkie, dobiegające z pokładu, w szelest i klapania plótnisk żaglowych, w szmer wody roztrącanej piersiami okrętu, podobny do szelestu wolno płynącego łabędzia. Każdy ruch statku, każde jego pochylenie i słaby trzask wiązań odzywały się w jego sercu echem pełnem trosk i trwogi. Do tego przyłączał się żal, i żrąca tęsknota, i niepokój, i tkliwość, którym opędzał się całą mocą swej woli, lecz których duszący ciężar czuł wciąż na swych piersiach i zmysłach. Wciąż wspominał przej-