Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/317

Ta strona została przepisana.

mujące, jak bolesny grot, spojrzenie Nastazji, uchwycone przelotnie, gdy głowę od niej odwracał, przeraźliwe i zdumione spojrzenie śmierteinie ranionej gazeli.
— Co ona sobie myśli? Pewnie myśli, żem ją uwiódł i zdradził, odepchnął bezbożnie, dopiąwszy swego celu, nasyciwszy swe chuci, jak zwykły żołdak, żenolub!... Jakże cierpieć musi jej dusza szlachetna!? Co ona ma z tej całej okropnej szarpaniny, walki i męki?... Ostatni skrawek osobistego szczęścia, mały skrawek tego, co jej się słusznie należy, muszę jej odebrać i nawet wyjaśnić nie mogę przyczyny, nawet widzieć jej nie mogę i dręczyć ją muszę właśnie dlatego, aby od innych ją wybawić!... — rozmyślał z duszą pełną goryczy i buntu. Wtem w bladym kwadracie otwartych dla przewiewu drzwi zamajaczyła sylwetka Czurina. Szedł widocznie korytarzem do swej kajuty.
— Kapitanie!... — zawołał nań Beniowski.
— Słucham!... — odrzekł ten, zatrzymując się wyciągnięty u progu.
— Jakże tam?...
— „Sztel“! Ostatecznie wyklarował się „sztel“!
— Tego właśnie się bałem!...
— Może nie na długo?... Może przez noc tylko, a nad ranem zawieje...
— Wątpię. Trzeba się przygotować do rzeczy najgorszych... Miarkuję, że dostaliśmy się w strefę ciszy zwrotnikowych...
— Nie wiem, nie pływałem nigdy w tych sze-