Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/318

Ta strona została przepisana.

rokościach!... Cóż więc każesz nam w tym razie uczynić, naczelniku?...
— Sam nie wiem. Pomyślę. Musimy się za wszelką cenę przepchnąć przez ten pas martwy...
— Jedyna nadzieja na prądy...
— One stąd na północ nas znowu odrzucą. I powtarzać się może tak wkółko. Tak stoi w księgach i mapach... A no, zobaczymy! Głównie przetrwać! Najgorzej mię przeraża brak... wody! Jeżeli deszcz nie spadnie, doprawdy zginiemy!
Czurin zwiesił głowę.
— Coś nie zanosi się na deszcz! Chmury stoją nisko nad widnokręgiem i rozchodzą się. Gdyby choć udało się z tej ryby solonej sól wypłukać... Od strawy zbyt słonej pragnienie dokucza stokroć więcej... Jakgdyby człek ogień połknął...
Beniowski zamyślił się.
— Powinna być jeszcze beczka tranu... Nie wiesz, czy jest?...
— Nie wiem. Trzeba się spytać Chruszczowa.
— Pewnie śpi!...
— Tak, śpi. Wszyscy śpią!... Od tranu ludzie pochorują się na żołądki — dodał.
Beniowski milczał przez dłuższą chwilę.
— Czy mogę odejść?... — spytał wkońcu oficer.
— Idź!...
I znowu Beniowski został sam ze swemi myślami. Przewracał się na wygrzanej, nieprzyjem-