— Zapewne, że Bóg... Ale Bóg nie lubi, jak Mu tak wciąż Jego wszechmocność wytykają... A i umierać weselej w działaniu, łatwiej jakoś przez ten trudny próg doczesny przekroczyć w wieczność... Od jutra więc zaczynamy pracować... Już całą obmyśliłem kampanję...
— Niech cię Przenajświętsza Panna wspomaga, a tylko myślę, że nie będziesz miał wielkiej z załogi pociechy i pomocy!... Nie licz na nich!
— Bo co?...
— Słabi są. Brzuchy ich bolą, a głównie... zrozpaczeni są!
— Ha, jednak trzeba!... Byle się na brzuchach skończyło i do mątu w głowach nie doszło. Nie daj tylko zemrzeć przed czasem Nastazji. Skoro przedrzemy się przez ten ostatni pierścień pustyni, to tam dalej polecimy przez kraje ludne, bogate, cywilizowane. Przy lekach i dobrem pożywieniu siły jej rychło wrócą. Co, jak myślisz, stary?
Bielski pokiwał głową.
— Młoda jest... Zapewne... Chociaż widzi mi się, że... Zresztą, co ja wiem... Jestem od wczoraj medykiem... Spytaj lepiej Medera...
— To już ty się spytaj a ja wolę z tobą pogadać... Codzień mi o niej donoś, codzień!... Dobrze, przyjacielu!?...
— To nie pójdziesz do niej?...
— Nie. Muszę się przespać jeszcze do rana. We dnie czekają mię trudy...
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/321
Ta strona została przepisana.