Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/322

Ta strona została przepisana.

— Jestem pewien, że jej bardzoby ulżyło, gdybyś do niej zajrzał. Wciąż dopytuje się, co robisz...
Beniowski potrząsnął głową.
— Nie mogę, nie mogę... Widziałeś, jak byłem zajęty dzień cały!...
— Właśnie mówiłem jej to samo!... A jednak, gdybyś miał chwilkę, małą chwileczkę...
— Zapewne, zapewne!... — zgodził się Beniowski, powstał nagle i, uścisnąwszy starego za rękę, wyszedł pośpiesznie.
Jeszcze raz zajrzał na pokład. Na plichcie tkwiła nieruchoma, ciemna sylwetka wachtowego, a cienie żagli, czarne na tle srebrnego miesiąca, zwisały z rej miękko i bezwładnie, jak wielkie skrzydła nietoperze.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.