ca, chowając rozgorzały wzrok pod opuszczone powieki, wreszcie szepnął drżącym głosem:
— Dobrze!... Będę posłuszny jej woli, ale obiecaj mi, stary kamracie, że nic nie powiesz o mnie Beniowskiemu.
— To się rozumie!... Pocóżbym miał plotki i waśnie szerzyć!... — odpowiedział mu gorąco Bielski. — Pocóżbym miał znowu was wadzić!... Ale i ty uzbrój się, młodzieńcze, w cierpliwość, czekaj końca podróży, a tam będzie, jak Bóg postanowi!...
— Będzie, jak Bóg postanowi!... — powtórzył bezdźwięcznie Stiepanow.
— Idź już!... Słyszę kroki i głosy w korytarzu! Mogą cię tu zastać, a to zawsze... niedobrze!
— Pójdę!... Ale mi czasem co o niej opowiesz... Dobrze, przyjacielu?...
Obruszył się trochę w duchu na taki tytuł Bielski, ale nie przeczył, pragnąc co rychlej oddalić z tych miejsc szaleńca, którego żal mu było przecie trochę ze względu na młode lata i gorącą wierność uczucia.