Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/41

Ta strona została przepisana.

Chruszczow głowę pochylił i pogładził w milczeniu długą, siwą brodę.
— Co myślę? — odrzekł. — A to myślę, że powinniśmy co rychlej kotwicę podnieść i zmykać stąd... Już wśród załogi słuch o tym Ochotynie się rozszedł, już gadają, że żołd płaci samem srebrem, że nikt go jeszcze nie pokonał, szepczą po kątach... Sam wiesz, czem się to może skończyć...
— O tak — wiem! — mruknął Beniowski z goryczą.
— Lepiej im pachnie bliski rozbój, niż daleka wolność; więc uciekać stąd należy, by ich uchylić od pokusy!
— Ba!... Nie tak to łatwo... Przedewszystkiem okręt wymaga reparacji; w kadłubie od uderzenia lodów i nieumiejętnego żeglowania potworzyły się duże szczeliny, które potrzeba koniecznie zatkać... Czurin twierdzi, że nawet przy ciągłem pompowaniu i pomyślnym wietrze nie dopłyniemy z temi dziurami dalej jak do wysp Kurylskich, a tam... powtórzy się to, co już było!... Następnie niewiadomo jeszcze, czy nas tak łatwo stąd Ochotyn... wypuści!
— Jakto: wypuści!... Przecież całe szczęście, że go tu niema!... Bój się Boga! Gdyby się nasi ludzie dowiedzieli, że jest, połowy ich byśmy się jutro rano nie doliczyli...
— Dlatego milczałem... — uśmiechnął się Beniowski. — Ale... przyznaj się, przyjacielu, iż nie wierzyłeś ani chwili, aby słowo prawdy znaj-