Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/44

Ta strona została przepisana.

ski!... Już myśleliśmy, że koniec niepowodzeniom i troskom naszym!...
— Nie widzę konieczności do tak złego wyjścia... Owszem, może lepiej się z tym człowiekiem zobaczyć, jeżeli jest niegłupim i przedsiębiorczym, jak powiadają i jak z listu jego wnoszę... Może się to jeszcze nam na korzyść obróci! — dorzucił Beniowski w zamyśleniu i umilkł nagle.
Długo patrzał na niego z niemem oczekiwaniem Chruszczów, gładząc siwą brodę, wreszcie zagadał:
— Cóż więc poczniesz?...
— A więc, przyjacielu, tak zrobimy: zbudzisz zaraz strzelców Urbańskiego oraz część majtków bardziej pewnych z przedniej straży i przewieziesz z nimi dwie armaty z okrętu na brzeg, któremi obwarujesz dostęp do zatoki z obu stron. Usypiesz szańce na obu jej cyplach tej jeszcze nocy... A we dnie pójdziemy szukać tego Ochotyna, od którego myślę, że jesteśmy na lądzie silniejsi i który, mniemam, obawia się równie nas, jak my jego... Idź więc i dopilnuj sam osobiście, aby spełniono, co ci poleciłem, a ja tymczasem obmyślę, co dalej robić, i list do Ochotyna ułożę...
Pozostawszy sam, Beniowski przez chwilę dumał z głową opartą na dłoniach, poczem, zasłyszawszy plusk wioseł w zatoce, światło zgasił i wyszedł przed szałas. Czarny kadłub „Piotra i Pawła“ odrzynał się smołową plamą na bled-