Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/45

Ta strona została przepisana.

szym mroku zatoki, smukłe maszty wyrastały zeń, jak drzewa bezlistne, jesienne; jak ljany, oplatały je sznury. Złocone figury apostołów nad przednią stewą ledwie połyskiwały w słabym odblasku ciemnych, śpiących nad niemi wód. W jednem tylko okienku na samym tyle okrętu płonęła skra czerwonego światełka.
Beniowski dostrzegł ją i mimowoli westchnął. W tej chwili stuknęła przybijająca szalupa o bok statku, rozległy się głosy, zamigotały na pokładzie i u burty blade, ruchome ogniki latarek, zbudziła się i głucho zawrzała skupiona robota.
Słychać było, jak po dudniącym pokładzie przetaczają wielkie ciężary, jak opuszczają je nań, podnoszą, windują i znów ostrożnie spuszczają wzdłuż boków ku wodzie.
Czarne sylwetki armat zamajaczyły w powietrzu, wśród rei i lin pod dziobem okrętowego żórawia.