Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/56

Ta strona została przepisana.

iłowa i Ziablikowa powiesić!... Innych ochłostać i do lochu wtrącić!... — radził Panow.
— Bez sądu nie można!... W dodatku równie ważną rzeczą jest dla nas dowiedzieć się, kto tu najwięcej nabroił!... — odparł Beniowski, obrzucając szybkiem spojrzeniem Stiepanowa.
Ten zauważył wzrok jego i zarumienił się mocno, aż po białka oczu.
— Żądam sądu, gdyż chcę świadczyć!... — rzekł twardo.
— Zwołajcie sąd tu na statku, a ja tymczasem pojadę gadać z wysłańcami Ochotyna i przyszykować mu odpowiedź!
Na buchtach lin okrętowych, na beczkach i skrzyniach na pokładzie rozsiadł się sąd, wybrany z oficerów, i badał winowajców oraz świadków aż do wieczora. Z nastaniem nocy Beniowski przeniósł się z brzegu na okręt i ludzi Ochotyna dla pewności, aby nie uszli, również przewieźć tutaj rozkazał, ale im to grzecznie tłumaczył troską o większą ich wygodę oraz chęcią pokazania im statku.
— Abyście mogli jutro panu swemu wszystko dokładnie opowiedzieć!... — dowodził gościom, częstując przy wieczerzy winem i słodkiemi wódkami. Kazał dla nich rozbić namiot pod wielkim masztem i naszykować tam posłania, a straż nad nimi powierzył Urbańskiemu, nakazując, by nikogo do rozmowy z nimi nie dopuszczał.
— Niewiadomo, co to są za ludzie i jakie