w tamtą stronę. Po drodze mówił głuchym, twardym głosem:
— Dziwnie się zdarza, gdyż służyłem właśnie pod hrabią Apraksynem i byłem nawet jego adjutantem... I choć to pewnie nie ten sam, ale zawsze z tej samej rodziny... Za jego to sprawą zostałem owego czasu wraz z innymi oficerami aresztowany i z baronem Kluczewskim zesłany do Jakucka. I zupełnie bez winy, gdyż jestem z pochodzenia Saksończyk i wcale się do spraw państwowych nie mieszałem, ale znana wam jest sprawiedliwość urzędników rosyjskich... Zagrabili mi wszystko, com miał...
Zatrzymał się, zmrużył zlekka swe oczy tygrysie i smółkę modrzewiową, żutą obyczajem kamczackim zamiast „tytuniowej prymki“, na drugą stronę dziąseł przełożył językiem.
— O, tak!... — zgodził się grzecznie Beniowski. — Szczęśliwy jeno zbieg wypadków pozwala się niekiedy z ich rąk cało wydostać!...
— Wypadkom należy pomagać!... Będą mię długo pamiętali! — uśmiechnął się marynarz.
I dalej tym samym głuchym i monotonnym głosem opowiadał, jak z Jakucka pozwolono mu wreszcie po długich prośbach i staraniach udać się do Ochocka, gdzie zaciągnął się na okręt, przeznaczony do połowu bobrów. Odprawił na nim dwie podróże; za trzecią, ująwszy sobie wymową i obejściem blisko pięćdziesięciu ludzi z ekwipażu, opanował okręt na wyspach Aleuckich. Poczem wpadły mu w ręce dwa inne
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/65
Ta strona została przepisana.