porządzasz jakiemi statkami! — odrzekł wreszcie, rzucając szybkie spojrzenia w twarz rozmówcy. Ten zlekka poczerwieniał koło uszu i odpowiedział z pewnem zająknięciem się:
— Statki mam!... Wystarczą na napad Kamczatki!...
— Bo w razie czego mógłbyś się do nas przyłączyć, by popłynąć na południe i tam oddać się pod opiekę wraz z założoną przez siebie kolonją jakiemu potężnemu morskiemu mocarstwu!
Ochotyn żuć przestał i usta otworzył.
— O tak!... Potężnemu morskiemu mocarstwu — racja!... Ale moje okręty... wymagają dobrej reparacji dla takiej podróży... Zimę całą przestały wśród lodów...
— No to nic, rzecz niestracona!... Można jej dokonać i potem... Teraz zaś, korzystając z naszej wyprawy, może pan przesłać angielskiej albo francuskiej admiralicji swoją ofertę, którą ze swej strony całą siłą poprę...
— Więc jedziecie?...
— Tak, i to niedługo.
— Pozwolisz pan jednakże, że się nad tem wszystkiem przez parę dni zastanowię; skoro odrzucasz stanowczo mój projekt napadu na Kamczatkę...
— Odrzucam, gdyż nie widzę w nim zbliżania się do celu, przeciwnie: oddalenie... I wam radzę lepiej organizować w cichości potęgę swej kolonji, abyście mogli postawić jak najlepsze warunki swym przyszłym patronom...
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/68
Ta strona została przepisana.