wiedział od niego; z początku odrzucał podejrzenia, potem dowodził, że to są resztki zamętu, wywołanego przez Izmaiłowa, wreszcie przeraził się i zwątpił:
— Z tymi ludźmi nigdy nie dopłyniemy do krajów wolności... Zaiste, jakieś przekleństwo nad nimi ciąży. I niewiadomo, jak się do nich brać. Ani surowością, ani łagodnością... A więc czem?
— Cóż robić!... Innych niema!... Może źle się stało, żem im karę darował, ale...
— Czy nie lepiej pozostawić ich własnemu losowi i porozumieć się z... Ochotynem?
— Nigdy! Ochotyn jest w takiem samem, jak my, położeniu, w dodatku widzi mi się, że statków albo wcale nie ma, albo zupełnie złe... Ze zdobytych skarbów nic mu nie zostało.
— Może więc dlatego sam mąci, że ma na nasz statek ochotę... a wstępnym bojem nie śmie go brać!
— Nie wiem, zobaczę. Zaprasza mię właśnie na noc do ostrogu... Pojadę na noc. Do wieczora musicie statek skończyć i postawić na rejdzie; w czasie mej nieobecności, przez noc naładujecie go, a skoro wrócę, ruszymy... Teraz zaś dasz tym jego wysłańcom dwieście czterdzieści łokci sukna, dwadzieścia pięć worków mąki, dwieście funtów prochu, sto funtów ołowiu, kamień gwoździ, haków, kółek do bloków i innego okrętowego żelastwa!... Nie żałuj!... Za futra dostanie-
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/76
Ta strona została przepisana.