Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/87

Ta strona została przepisana.

— Chcemy płynąć nie na południe a na północ...
— Północnem, znaczy, przejściem... — zagadali wszyscy razem.
— Bliżej „Rosiei“!... — wtrącił Kondraszkin. — A co się tyczy chińskiego państwa, to ludzie się boją, powiadają, że tam smoki!...
Zdumiony i zatrwożony Beniowski długo nie odpowiadał.
— Powarjowaliście!? — rzekł wreszcie. Tam lody, zimno!... Tam niema przejścia!...
Przejście jest, powiadają... Stoi w książkach, że kapitan Pronczyszczew omało się nie przedostał... Już widziano z jego okrętu za lodami wolne morze... Cała rzecz, że za późno wyruszył i zaskoczyła ich zima... Teraz wiosna... Jesteśmy blisko od ciepłych prądów, więc może przeskoczymy... A byłoby to o wiele bliżej... W dodatku ziemia po boku będzie znana a nie tam jakieś obce brzegi i ludy... — wywodził bałamutnie Łoginow.
— Zawsze... nasza, Rosieja! — powtórzył Kondraszkin.
Gałka też głową przytaknął i mruknął chrapliwie:
— Do djabła Chiny i kraje gorące!... My ich tam nie znamy i nie chcemy tych Indjów!... Nic tam niema!... Nawet domów podobno niema, same patyki!...
— Ależ wy pojęcia nie macie, co nas na północy czeka! Ten sam marynarz Pronczyszczew