— Jakto?... Więc pani z nikim nie mówiła o swoich zamiarach?...
— O moich zamiarach?... Nie, nie mówiłam z nikim... Nie widuję nikogo prócz Agafji i starego Bielskiego.
— Aha!... Więc może z nim pani mówiła?...
— Z kim? Nic nie mówiłam z nikim!... I moje zamiary... Nie wiem... doprawdy sama, jakie są... jeszcze... — szepnęła i znowu podniosła nań oczy zamglone.
— Nie skarżyła się pani... na swój los?... Pojmuję, Nastazjo Iwanówno, że ciężką jest dla was... droga wodna...
— Zapewne, lecz nie skarżyłam się i gotowa jestem przenieść stokroć większe cierpienia... Czyż warto mówić o tych drobiazgach? Rozumiem, że bez ofiary niema zbawienia... Czyż Chrystus nie wskazał nam drogi?... Matka Jego Bolejąca miała serce przebite siedmiu mieczami... — mówiła cicho, rozpłomieniając się zwolna.
— Więc pani z nikim nie mówiła!?... Doprawdy?... A tymczasem w imieniu pani... tu knują spiski... wystawiają mię, jak jakiegoś dręczyciela pani i drapieżnika... Choć Bóg świadkiem, że dość z twej strony, Nastazjo, małego słówka, znaku, a okręt cały natychmiast nawrócę...
Urwał, sam zdziwiony tem, co powiedział.
— Nie nawrócisz okrętu, Auguście Samuelowiczu, nie nawrócisz!... — odparła już spokoj-
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/97
Ta strona została przepisana.