Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/105

Ta strona została przepisana.

już postawił swoje ten potępieniec!... — rzucił posępnie Panow.
— To nic, to nic!... Wszystko zmienić się może w jednej chwili!... Zróbcie, co kazałem! — nastawał Beniowski.
Wdrożeni już do posłuszeństwa jego rozkazom oficerowie rozeszli się po obozie, aby werbować ludzi, przekonywać ich o niebezpieczeństwie i skłaniać do przenoszenia się wraz z żonami oraz swem mieniem do namiotu Beniowskiego.
Noc zapadająca sprzyjała tym przedsięwzięciom. Wprawdzie w obozie u gorejących ogni wszędzie gromadziły się kupy stronników Stiepanowa, rozprawiających gorąco o swem przyszłem, niezmiernie szczęśliwem na wyspie życiu, miotających gromy i przekleństwa na „zdrajcę Beniowskiego“, na bogaczów, którzy zawładnęli wywiezionemi z Bolszej skarbami, na konieczność przymusowych dla wszystkich, nawet dla „panów oficerów“ równych robót polowych, lecz ponieważ nie było wódki, nie doszło do żadnych wybryków. Chmurno i niespokojnie śledzili stiepanowcy za wszelką partykularną na boku rozmową, wszelako przeszkadzać stronnikom Beniowskiego jeszcze nie śmieli.
Zebrało się więc wkrótce sporo ludzi i wszystkie niewiasty w namiocie Beniowskiego. Byli tam nietylko żonaci, wszystkiego osiem rodzin, i nietylko ich krewniacy oraz przyjaciele, ale takoż ci wszyscy, co mieli trochę ukrytych pienię-