Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/108

Ta strona została przepisana.




XXXV.

O świcie wśliznął się do namiotu starszy Łoginów. Biedny ten oficer nie wiedział do kogo ma przystać; wciąż wahał się i to tym, to tamtym słuszność przyznawał. Szukał brata, który należał do stronników Beniowskiego.
— Stiepanow zawładnął szalupą i na okręt popłynął!... — oznajmił mu z przerażeniem.
— Co ty mówisz!? — porwał się z posłania przebudzony Kuźniecow.
— Z armat do nich hultajów palić!... — krzyknął Panow, ubierając się pośpiesznie i przypinając szpadę. — Zaraz biegnę do Winblatha!...
— Przedtem trzeba obudzić Beniowskiego!... Zaczekaj! — wołał Baturin.
— Racja! Trzeba się zapytać, co on każe. Na ten wypadek niema rozporządzenia!
— Zaraz, zaraz!...
— To ci sztuka!... Uf!.... — wzdychał Urbański.
— Co się stało?... — pytał obudzony zamętem Beniowski.