Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/11

Ta strona została przepisana.

zgodnie orały głębinę, wyrzucały stamtąd wgórę ogniste bryzgi, rysowały zwierciadło wody kręgami, brózdami, zmarszczkami, złotemi łuskami.
Ciężka lina, ciągniona przez łódeczkę, obwisła i nurzała się w wodzie. Wszyscy z zapartym oddechem, zebrani na dziobie statku, czekali na skutek, i gdy statek nagle wyprostował się i wolniuchno posunął naprzód, okrzyk radości uderzył w niebiosa.
Radość jednak trwała niedługo.
Ruch był tak słaby, a wysiłek tak wielki, iż szemranie wynikło wśród załogi, gdy wróciła na pokład pierwsza zmiana wioślarzy spotnialych, śmiertelnie znużonych, nieledwie umierających z nadmiernego na upale wysiłku.
— Pić! — prosili nieszczęśnicy przejmującym, ochrypłym szeptem.
— Pić!
Dano im po malutkiej czarce wody, która znikła bez widocznej ulgi w ich czarnych, spękanych ustach, jak drobne krople rosy upadłe w szczeliny rozpalonych kamieni. Powlekli się w cień nawisów i, powaliwszy się tam twarzą i piersią na gorący pokład, cicho jęczeli bez ruchu.
Nowa partja wioślarzy walczyła tymczasem na Oceanie wśród nieznośnego gorąca i słonecznego blasku z nieruchomością okrętu. Przygnębiona załoga śledziła ich ruchy, zapalonemi od olśniewającego światła oczyma, słuchała z ponu-