Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/127

Ta strona została przepisana.

Niedługo potem „Święty Piotr i Paweł“ płynął wśród roju użaglonych łodzi rybaczych, wznosząc wysoko swój złocony dziób.
Krajowcy byli tak mocno zajęci połowem, że zdawało się, iż najmniejszego nie dają na przybyszów baczenia. Tylko najbliżsi z mijanych niekiedy wołali:
— Wielki krzyk radości dla Holendrów!... Wielki krzyk radości dla Chińczyków!...[1].
Albo pozdrawiali ich zwykłem u buddystów:
— Czczę cię, o wieczny Buddo![2].
Brzegi coraz wyraźniej odcinały się na błękitniejących niebiosach. Już widzieć się dały szczyty gór z piatami śniegu zaróżowionemi przez zorzę.
Od dalekich brzegów oddzielił się i popłynął ku nim okręt purpurowy z brunatnemi żaglami, wygięty wspaniale w kształt ryby.
Ziemia coraz bliżej.
Wzeszło wreszcie ogromne, czerwone słońce na zamglonem niebie. Na płowej ścianie górskiego łańcucha wystąpiły nagle jasne żyłki skalnych grani i zrębów, a zapadły się cienie szczelin i padołów.

Na przedgórzach przez fioletowy dymek nagrzanej wilgoci coraz wyraźniej przeświecały

  1. W pamiętnikach Beniowskiego zapisane błędnie: fiassi to Holand, fiassi to Sindzy!... Powinno być: waa-szi to Holand waa-szi to Szin-dżi!...
  2. Namu-Amida-Butsu. Zapisane w pamiętnikach — Namandabuz.