Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/128

Ta strona została przepisana.

ciemne smugi strzępiastych lasów, żarzyła się, jak plamy słoneczne, blada zieloność pól i halizn, chmurzyły się kędzierzawe skupiska zarośli. Bielały domy w kępach sadów.
Białe wstęgi dróg sadzonych drzewami przepasywały cudny krajobraz.
Już blisko ląd. Już widać w nim wyraźnie perłowe wcięcie obszernej zatoki...
Strzegą jej dwa wysokie i ciemne przylądki. Cicho, spokojnie w ich otoczu; lustro wody ledwie się marszczy od podmuchów wiatru i nie kołyszą się wcale szeregi gęsto stojących tam w kształt ryby wygiętych okrętów.
Jasne domy z rogatemi dachami osiadły krawędź wody, pieniącej się łagodnie na żółtych piachach. Za piachami jednak, za domami, na wzgórzu wznosi się potężna fasada fortecy.
Purpurowy okręt już był blisko. Na jego masztach, linach i u steru powiewają niezliczone chorągwie żółte, niebieskie, amarantowe z dziwnemi znakami, ze złotemi smokami lub z czerwonem słońcem na białem polu.
Beniowski kazał wywiesić swą polską banderę. Kapitan miejscowego statku zawołał doń coś przez tubę, lecz gdy nikt nie mógł wyrozumieć, co mówi, wysłał naprzeciw szalupę, której majtkowie minami i rozmaitemi gestami dali do zrozumienia, iż zostali wysłani dla przyholowania „Piotra i Pawła“ do portu.
Wyrzucono im tedy dwie liny, z któremi natychmiast wrócili do swego okrętu. Na nim opu-