Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/135

Ta strona została przepisana.

rej nas pożegnał. Pod przewodnictwem owego Japończyka oddaliliśmy się, a przybywszy na brzeg, znaleźliśmy łodzie naładowane żywnością, które razem z nami tu przypłynęły. Japończyk, który miał do was przemowę, jest właśnie dodanym nam na przewodnika urzędnikiem...
Po wysłuchaniu tego doniesienia Beniowski wrócił natychmiast do swej kajuty, gdzie Boskarow daremnie się biedził, aby Japończyka zrozumieć, gdyż z wyjątkiem pozdrowienia: „sajonnara“ oraz potwierdzenia „tak“ — „sajo!“ i zaprzeczenia „nie“ — „nai!“ nic więcej nie umiał. Siedzieli więc naprzeciwko siebie i, powtarzając wciąż te wyrazy, śmiali się głośnym śmiechem, czego wymaga grzeczność japońska, jak to stanowczo twierdził Boskarow.
Przerwał te dziwne śmiechy Beniowski, ofiarując Japończykowi dwie pary skórek sobolich. Ten natychmiast pięści do piersi przytulił, przysiadł i pochylił się kilkakroć, wciągając mocno w siebie powietrze; jeżył mu się przytem zabawnie warkocz, zapleciony w kształt koguciego grzebienia pośrodku podgolonej głowy.
Beniowski z niezmąconą powagą odpowiedział mu takim samym ukłonem i wciągnięciem w siebie oddechu, co niezmiernie podobało się urzędnikowi. Ruchem ręki dał znak, że cztery skórki dla niego za dużo, że dość będzie miał dwóch.
Gdy Beniowski nastawał, aby wziął wszystkie, po długich ceregielach zgarnął je i schował