Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/137

Ta strona została przepisana.




XXXVIII.

Od tej chwili zaczęły się przyjazne stosunki między załogą „Świętego Piotra i Pawła“ a krajowcami. Coraz bliżej krążyły i podpływały ku statkowi łodzie japońskie i nadzy, jak z miedzi wykuci, rybacy w wielkich grzybokształtnych kapeluszach wesoło krzyczeli swoje: waa-szi!
— Dawaj kaszy!... Dawaj kaszy!... — odpowiadali im, śmiejąc się, Moskale, którzy tak przezywali ryż.
— Weseli są a tylko plugawi... Tuzin takich nasza baba w fartuchu wyniesie!... — zauważył Gałka.
— Bo chleba nie jedzą. Co z tego ryżu?... Ledwie człowiek kichnie po obiedzie, już głodny!... — dowodził Trofimow.
— Ja bo głównie ciekaw jestem ich kobiet!... — wtrącił Rybnikow. — Ale coś ich nie widać!... Może oni bez kobiet się rodzą, wprost ze szczelin skalnych wyłażą, jak karaluchy!...
— A nie widzisz ich tam!... — wskazał Andrejew na brzeg, gdzie pod wielkiemi żółtemi