zał, poznał łacno Beniowski ze sposobu, w jaki następnie o rozmaite rzeczy pytał, jak głęboko zainteresowały go wieści o państwie moskiewskiem.
Nie taił nic ze swej przed tem państwem obawy. Równocześnie próbował dowiedzieć się, co dygnitarz japoński myśli o innych kolonjalnych państwach europejskich, a przedewszystkiem o Holendrach.
— Wiadomo mi, iż holenderski naród, w szczupłym i nikczemnym zamieszkały kraju, bawi się głównie kupiectwem. Ciężko więc jest, aby miał jakowyś honor, albo szlachetniejsze wierzenia, gdyż religja kupca zawisła jest od zysku i poboru pieniędzy.
Gdy tak mówił, podano na małych stoliczkach obiad, który Beniowski tym razem spożywał, siedząc naprzeciw wielkorządcy.
Cały czas gościnny gospodarz rozmawiał naprzemian z bonzą i ze swym gościem zamorskim, którego spytał wreszcie z uprzejmym uśmiechem:
— Czyli jesteś chrześcijaninem podobnym do owych wyznawców z Kagoszima, co życie swe gotowi hazardować w obronie swego Boga?
— Bóg, którego wyznaję — odrzekł z namysłem Beniowski — jest tenże sam, którego czczą Japończycy. Jeden jest tylko Bóg, Stwórca wszechrzeczy, a zatem, gdyby mi przyszło1 poświęcić życie za Niego, umarłbym zarazem i za Stwórcę waszej ojczyzny!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/152
Ta strona została przepisana.