Beniowski odesłał natychmiast swą świtę na okręt, dawszy tajne rozporządzenie Panowowi, żeby ludzi więcej na brzeg nie puszczano i przygotowano wszystko do szybkiego podniesienia kotwicy w razie potrzeby.
— Gdyby nas nie puszczano stąd, lub gdybyście spostrzegli zamiar zawładnięcia statkiem, oddalcie się od brzegu i wyrychtujcie na miasto armaty!...
Został sam z Baturinem i Kuźniecowem. Chodzili po parku, podziwiając nieznane rośliny oraz niezmierny kunszt ogrodniczy Japończyków, umiejących przetwarzać tak wielkie drzewa jak sosny, kryptomerje, cisy w maluchne karły doniczkowe, zmieniać przyrodzony kolor liści i traw różnych roślin, naginać konary drzew, aby rosły według ludzkich życzeń. Nadewszystko jednak podobała im się dzika część parku, gdzie buki, dęby korkowe, drzewa kamforowe, widłaki olbrzymie, sosny długoigłe oraz cedry rosły w przyrodzonych kształtach i dochodziły olbrzymich rozmiarów.
— Dziwny lud! Tak wojowniczy a lubujący się w kunszcie drobnym i wyszukanym, wciąż uśmiechający się a okrutny i surowy zarazem w swych obyczajach... Widzieliście, jak rozjaśniła się twarz wice-króla, gdy padł nieszczęsny rumak?... — zauważył Baturin.
— I jakie tu posłuszeństwo, jaka cześć dla naczelników! Aż wydają się nadmierne!... — dodał Kuzniecow.
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/160
Ta strona została przepisana.