że wyraźnie słychać było z pokładu „Piotra i Pawła“ szczęk oręża i hałas ludzkich głosów na pomostach przeciwnika, gdy załoga Beniowskiego zachowała głębokie milczenie. Dostrzeżono jednak pewnie jej bojową gotowość i uszanowano ją, gdyż okręty minęły się bez strzałów i odeszły bez przeszkody w przeciwne sobie błękity.
Podobne spotkania powtarzały się od tej chwili dość często, tylko na większą odległość, ponieważ Beniowski kazał strażom na bocieńcu dawać nie mniejszą odtąd baczność na ukazujące się wśród morza żagle jak i na lądy.
Rozzuchwalona załoga nie przestawała wszakże szemrać. Już jej się dłużyła kilkudniowa praca, pachniały ponęty portowe.
— Wódki nie dają, chociaż jest!... Licho nadało z taką robotą! — mruczał Gałka.
— Futra też gniją bez żadnego pożytku!... Znowu tuzin skór wyrzucili do wody!... — biadał Iwaśkin.
— I co za ceregiele pańskie z temi okrętami!... Palić w nich bez gadania, a potem rzucać się do szturmu i brać co się da!... Poco nam handel!... Na każdej takiej łupinie więcej znajdziemy dobytku i pieniędzy, niż nam zapłacą za nasze futra!...
— A głównie — poco bandera polska?... Z jakiej racji?... Okręt rosyjski i nas Rosjan tu więcej, niż Polaków!... Dlaczego mamy kłamać
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/172
Ta strona została przepisana.