sobie z nimi rady, może przyjść do nowych gwałtów, w których i tę resztę wody rozleją... Więc jak?...
Beniowski milczał i nie patrzył na przyjaciela.
— W dodatku gwałtem wymagają, żeby im krew pozwolono puszczać!... Dowodzą, że ich gorączka, ich słabość oraz ból głowy od słonecznego żaru i od zapalenia humorów pochodzi, że oni nie chcą cierpieć nadaremno i zginąć od niespodziewanego udaru słońca... Daremnie ja, Meder, Baturin przekładamy im, że po puszczeniu krwi będzie im gorzej, że pragnienie będzie im silniej dokuczać: podejrzliwie słuchają naszych dowodów i stoją na swojem... Niektórzy prostemi nożami zaczęli sobie i innym żyły rozcinać...
— Zawołaj do mnie Medera!
Niemiec skrupulatnie wyjaśnił, że skoro z ciała płyn zostanie wypuszczony, to trzeba go wodą zasilić, że osłabienie ludzi wzrośnie, gdyż przy tej strawie, jaka jest, krew nie odnowi się rychło...
— Choć pewnie dużo tam jest zła materja, zgorzała, ale lepsza taka, niż żadna!... — zakończył stanowczo.
— Ty jednak im puść, doktorze, puść troszkę, żeby szkody nie zrobić, ale puść, skoro tak proszą! To ich uspokoi i zajmie, a... w tym czasie może się co zdarzy! — postanowił Beniowski.
Po długim namyśle kazał też Chruszczowowi
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/18
Ta strona została przepisana.