Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/197

Ta strona została przepisana.

kolwiek, coby to znaczyć miało. Czyżby Nastazja wybrała się również z innymi do wiosek tubylczych? Wszak wczoraj jeszcze mówił Bielski o ciężkiej jej niemocy!
Nikt jednak nie ukazywał się wpobliiżu.
— Może odeszli i niema jej kto obsłużyć!... Leży sama i dusi się w tym zaduchu!... — pomyślał.
Ujął róg połogi w rękę i chrząknął.
— Jest tam kto?...
Nikt mu nie odpowiedział.
— Nastazjo, Nastazjo Naumowno, czy mogę wejść?... — spytał głośno.
— Zaraz... Owszem... Proszę bardzo!... — rozległ się głos głuchy i zmieniony.
Beniowski drżącą ręką uniósł płótno; dostrzegł Nastazję w drugim końcu namiotu przy małej balijce, obok której wznosiła się biała kupeczka świeżo wypranej bielizny. Wycierała pośpiesznie obnażone po łokieć ręce fartuchem.
— Co pani robi?... Co robisz, ukochana!?... — poprawił się, podchodząc szybko ku dziewczynie. — Pierzesz?... Sama pierzesz?...
— Wszyscy tak są zajęci... — odrzekła. — To nic, to nic!... Przecież nie jest jeszcze ze mną tak źle... Owszem, myślę, że... za mało mam ruchu!
Zwróciła ku niemu zarumienioną twarz i uśmiechnęła się. Był to uśmiech okropny, uśmiech kościotrupa. Cienkie, jak skóra, usta rozsunęły się na rzędach białych, równych zę-