wachlarz czerwono-biały z czarnemi literami chińskiemi. Nie pochylili się jeno ci ludzie z załogi, którzy przybyli z deputacją ze wsi i wśród których Beniowski odrazu dostrzegł kryjącego się Stiepanowa.
— Pochwalony Jezus Chrystus!... — powitał ich po łacinie Beniowski.
— Na wieki wieków amen!... — odrzekł, żegnając się Tonkińczyk.
I wszyscy zaraz również zrobili znak krzyża i znowu pochylili się pokornie.
— Wejdźcie, proszę, do chaty, bądźcie gośćmi!... — zapraszał ich Beniowski.
Ruszyli ławą, poprzedzani przez Mikołaja i Beniowskiego.
Gdy rozsiedli się na matach i poduszkach, gdy zapalili fajeczki i służba roznosić zaczęła herbatę, Beniowski od zwykłych nic nie znaczących frazesów przeszedł nareszcie do pytania:
— Czemże służyć wam mogę, szanowni starcy i ojcowie tej wyspy czarownej?... Czem odwdzięczyć się mogę za waszą serdeczną dla nas gościnność?...
Gdy Tonkińczyk przetłumaczył pytanie, jeden z naczelników z siwą brodą i złotym w uchu kolczykiem odrzekł z prostotą:
— Wybierz sobie, szlachetny panie, jaką z córek naszych i ożeń się z nią... O to cię prosić przybywamy.
Beniowski rzucił zdziwione spojrzenie na
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/204
Ta strona została przepisana.