Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/207

Ta strona została przepisana.

chodniej stronie archipelagu widziano japońskie okręty!... Musimy to zrobić, zanim one przyjdą!...
Beniowski namyślał się przez dłuższą chwilę.
— A czy nie może zastąpić mnie ktoś z wyż» szych oficerów?...
— Nie, żadną miarą! Wszyscy wiedzą, że ty jesteś naczelnikiem, że tylko twój ślub daje pewność!...
— Co robić? — zwrócił się po rosyjsku Beniowski do Chruszczowa.
Wyjaśnił mu istotę prośby, dziwacznej tylko napozór i zabawnej.
— Ale tak nie jest!... Czuję, że wciągają nas w zasadzkę, której celu wszelako dobrze nie rozumiem. Wiem tylko, że Stiepanow już tam maczał palce. A jednak trzeba się będzie zgodzić tę szopkę odegrać, gdyż grożą nam grzecznie ni mniej, ni więcej, jak rzezią tych, co się po wioskach rozbiegli...
Chruszczów wziął się za głowę.
— Na Boga, ani słowa!... Nie wykazuj tak wielkiego wzruszenia. Przeciwnie, uśmiechnij się, wstań i niepostrzeżenie zgromadź strzelców. Spróbujemy zatrzymać przybyłych wraz z Tonkińczykiem jako zakładników... Idź, zabawię go tymczasem rozmową.
Tonkińczyk cały ten czas przyglądał się rozmawiającym z wielką przenikliwością i nagle powstał.
— Przyślemy ci więc, czcigodny Benio, dziewczęta do wyboru, a tymczasem Bóg niech