Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/210

Ta strona została przepisana.

Uciął i spojrzał z pod oka na Beniowskiego.
— Co „wszakże“?... Co chcesz przez to powiedzieć?... Czy nie widzisz, że Stiepanow chce mię wprost ośmieszyć i skompromitować w oczach załogi!?... — przerwał, czerwieniąc się, Beniowski.
— Wszystkiemu możnaby nadać charakter zwykłej zabawy. Zaprosimy nasze niewiasty i przegadamy cały ten wieczór. Chcesz, a pójdę do Nastazji i poproszę, aby poszła z nami? To wszystkim usta zamknie. Przedstawię jej, jak ważną jest dla nas rzeczą pokojowe załatwienie tego... nieporozumienia!
— Nie, lepiej pójdę sam!
— Dobrze, nawet jeszcze lepiej!... W takim razie ruszam zaraz na okręt, aby wydać rozporządzenia!
— Na jutro zdwojone straże i silny oddział przy armatach, pamiętaj!...
— Ależ nie zapomnę!... Bądź pewny!
Beniowski wszedł do namiotu Nastazji, którego połacie były podniesione tym razem wysoko, otwierając widok na obóz, na morze z dalekim bladym horyzontem, na czarny, świeżo osmolony kadłub „Piotra i Pawła“, tkwiący wśród lazurowej wody. Dziewczyna siedziała pochylona nad jakiemś szyciem, które bystro zgarnęła za siebie, powstając na powitanie Beniowskiego.
Oczy jej radośnie rozbłysły, zaróżowiły się