ność białogłów. Zapewne, że Kuzniecowa i Czurina pójdą!
— Niech idą!... — odrzekła łagodnie.
— Chciałbym, żebyś i ty tam była... powtórzył.
Znowu potrząsnęła głową.
— Poco?...
— Ze względu na... mogące powstać... plotki!
Wyprostowała się i twarz zwróciła ku niemu.
— Plotki? O kim?...
Czerwona chmura przepłynęła po bladej dotąd twarzy Beniowskiego.
— To jest obrządek, pusta formalność dzikiego narodu, ale widzisz... muszę... wybrać przy zawarciu traktatu... kobietę za... narzeczoną!... — wyrzekł z przymusem.
Pobladła i uniosła się z siedzenia.
— Narzeczoną... znowu!?
Nagle opadła na oparcie krzesła, jakby ją kto popchnął, i zakryła twarz wynędzniałą ręką kościotrupa.
— Chcesz więc... żebym...
Nie spuszczał z niej żałosnego spojrzenia.
— Czy nie lepiej, że powiedziałem ci to sam?... Dowiedziawszy się ubocznie, mogłabyś Bóg wie co pomyśleć! Tymczasem to musi być zrobione. Bo gdybym miał inne wyjście, nieomieszkałbym je wybrać! Wierz mi! Nawet kartaczami wolałbym ich na okręt zapędzić. Cóż, kiedy stronników moich obecnie na palcach policzyć mogę. Jutro, pojutrze będzie ich więcej,
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/213
Ta strona została przepisana.