Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/22

Ta strona została przepisana.

— Pewnie brak jej wody... Mówiłeś, że gorączka ją męczy?... Tutaj... schowałem dla niej... — mówił w podnieceniu chory, szukając w ciemnościach po stole.
— Ona nie przyjmie... Sam cierpisz... żar bije od ciebie, jak z pieca...
— A ty jej nie mów... podsuń... nieznacznie!... Och, przyjacielu, jakże się wszystko plącze!... Jakże bardzo chwilami pragnę... spoczynku... Zamknąć oczy i usnąć, usnąć... zaraz i na wieki...
— Co?... Co?... Usnąć na wieki? Ty to mówisz, ty?... Bój się Boga!... Toć bez ciebie wszystko się tu zawali!... Porżną się oni wszyscy, nie zwlekając grdyki sobie poprzegryzają, jak wilki!... Ledwieś się położył, a już zaczęły się podszepty, tajne schadzki, zmowy i widziałem obrzydłą mordę Stiepanowa, chytrze wyglądającą z kuchni... W cóż się obrócą plany twoje szerokie? Kto przeciwdziałać będzie tu na wschodzie zbrodniczej sile zaborczej?... A pomoc, która miała być stąd niesiona nieszczęsnej naszej Ojczyźnie, omdlewającej tam daleko w walce nierównej?... Wszystkie trudy nasze i zachody zostaną marnie stracone!... I wogóle, czy warto było ponosić katusze i trwogi podobne do naszych, ważyć się na tylorakie groźne niebezpieczeństwa, snuć tak misterną nić zabiegów i dyplomacji, pobić, pomordować tylu ludzi, stracić tylu przyjaciół dla ratowania jedynie naszego marnego ciała, dla jego spokoju!?...