że lepiej nie można... Jakby sam Duch Święty tobą kierował... Teraz już wszystko pójdzie dobrze... Słowa nikt nie piśnie... Szczególniej jeżeli nam zostawisz paru ludzi i trochę muszkietów...
— A któż ona jest ta dziewczyna?
— Kto ona jest?... Tiuto-Volangta!... Światło Miesiąca!... Matka jej bardzo zacna niewiasta, niezmiernie przywiązana do naszej religji... Pobożna niewiasta!... Święta niewiasta!... Miłosierna niewiasta... Posłuszna niewiasta... Żarliwa i bardzo... zamożna!
— A któż jej mąż?... Nic mi nie mówisz o ojcu dziewczyny, nawet nie przedstawiliście mi go!...
— Oho!... W tem właśnie rzecz, że ojcem dziewczyny jest... sam ojciec Ignacy!... Sam ojciec Ignacy, rozumiesz!... Teraz nikt słowa nie piśnie!... Ho, ho!... Wybornie wybrałeś... To był palec Boży, bo ja ci przecież nie... wskazywałem! — wołał rozradowany i trochę podchmielony Tonkińczyk.
Ciągnął Beniowskiego, aby szli do pokojów, znowu spróbować tęgiego likworu ryżowego z sokiem z trzciny cukrowej.
Ale Beniowski zręcznie podsunął mu zamiast siebie Baturina, a sam poszedł do Panowa, który właśnie przyprowadził zmianę ludzi i zdawał się go z niepokojem szukać.
— Co się stało?
— Japończycy!
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/222
Ta strona została przepisana.