kiego prezentu. Mikołaj bardzo prosił o sprzedanie mu futer. Chociaż zapas cennych skór, jedzonych przez pleśń, malał z dniem każdym, nie odmówił mu Beniowski i podarował bardzo pięknych sztuk kilkanaście. Rozumiał, że przychylność Tonkińczyka przyda mu się jeszcze nieraz w przyszłości. Skłonił go następnie, żeby zabrał swoich krajowców z obozu, gdyż przeszkadzają marynarzom pracować.
— Przyjdźcie wieczorem! Przygotujemy wam pożegnalne przyjęcie, a jednocześnie podpiszemy umowę, którą każę na ten cel sporządzić!... — dowodził mu Beniowski przyjaźnie.
— Dobrze, przyjdziemy!... Ale ty do tej pory nie odjedziesz!?... co?
— Sam widzisz, że okręt jeszcze nie naładowany, i wiesz, że tego się tak prędko nie robi... Zresztą pocóżbym miał od was tajemniczo uciekać?... Przecież nie było mi tu źle i jesteśmy przyjaciółmi...
— Ale widzisz... u was też jest na pokładzie Japończyk!...
— Jest. On jedzie do Europy... Dlatego między innemi muszę śpieszyć, aby dopełnić i tego zobowiązania... Idź, zabieraj swoich starców czcigodnych i wracaj wieczorem!...
Zaledwie odeszli, zwołał Beniowski powszechne zgromadzenie i przedstawił tysiące powodów, dlaczego uważa wyjazd do Chin i faktoryj europejskich za konieczny. Stare powtarzał dowody, ale między innemi wykazał,
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/230
Ta strona została przepisana.