Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/233

Ta strona została przepisana.

i zaczęła się uczta, przeplatana oracjami i świadczeniami sobie wzajemnej przyjaźni, obietnicami pamięci i rychłego powrotu.
Okrzyki „tho!...“, „Hisos Chrystos!...“ przeplatały się z okrzykami „urra!...“, „niech żyje!...“
Płonęły ognie, ruch i zbiegowisko w obozie trwały nieustannie. Dziewczęta co chwila uchodziły w ciemności z odjeżdżającymi za chwilę kochankami, aby się z nimi po raz ostatni pożegnać.
A wszystkiemu przyglądała się zdala wyległa znowu na swoje dwupiętrowe pomosty, bocieńce i reje załoga japońskich statków.
Triumfująco poglądał w ich stronę i nawet pięścią wygrażał Mikołaj, który po otrzymaniu prochu i broni stał się niezmiernie wojowniczy. Ale Beniowski namówił go, żeby właśnie teraz udał się z wizytą do japońskiego dowódcy.
— Co ci to szkodzi!? Zobaczysz, że cię dobrze przyjmie.
Zabrał więc Tonkińczyk małą świtę z sobą i popłynął na największą z dżonek japońskich.
Wrócił uszczęśliwiony; Japończycy nietylko przyjęli go niezmiernie uprzejmie, ale obdarowali perłami, herbatą i porcelaną.
— Ho, ho!... Teraz ja wiem, jak z nimi gadać!... Teraz oni poskaczą!... Tak trzeba zawsze robić z poganami!... których Bóg przeklął i oddał wyrokiem swym w moc wiernych. Oni są gorsi od Rzymian i Żydów!... Niedawno sto tysięcy