zakładnikiem. Bardzo więc zaniepokoił się, gdy dowiedział się nazajutrz rano, że wysłany po wodę oddział jeszcze nie wrócił.
— Lękam się, czy nie spotkała ich jaka przygoda, gdyż miejsce nie jest stąd tak nazbyt oddalone. Czy nie uważa pan, że należałoby posłać szalupę dla powzięcia o nich wiadomości?... — zapytał grzecznie Beniowskiego.
Ten obrzucił go bystrem spojrzeniem.
— Dlaczegoś pan wczoraj tego nie powiedział? — spytał trochę gniewnie.
— Nie przypuszczałem, aby tylu zbrojnym w muszkiety i tak doświadczonym żeglarzom mogło coś grozić!...
Zaraz zarządził Beniowski, aby Kuzniecow z ośmioma ludźmi ku owemu strumieniowi się udał.
— A pan, myślę, zostaniesz z nami, dopóki ta sprawa się nie wyjaśni!... — zwrócił się do Hiszpana.
Ten z kwaśną miną zgodził się i jął szeroko opowiadać w jak dawnej i wielkiej niezgodzie żyją sprzymierzeńcy jego z rozbójniczymi swymi sąsiadami i jak okrutne cierpią od nich krzywdy.
Gdy tak opowiadał, dano znać z bocieńca, że wraca szalupa Kuzniecowa, holując za sobą jakąś drugą łódkę. Wszyscy niezmiernie zaniepokojeni wylegli na pokład, wziąwszy między siebie przerażonego nadewszystko Hiszpana. Zamieszanie wzrosło, gdy za zbliżeniem się łodzi
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/247
Ta strona została przepisana.