Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/259

Ta strona została przepisana.

i sześcioma szeregowcami. Hiszpan poszedł z nimi, aby służyć za tłumacza, gdyż, mówiąc dobrze po francusku, mógł porozumiewać się zadowalniająco z Chruszczowem.
Beniowski wyszedł na wzgórek, aby przyjrzeć się królewskiemu przybyciu.
Obóz królewski rozbity był w ten sposób, że żółty namiot samego króla znajdował się pośrodku, a dokoła stały niebieskie celty wojskowe. Wkrótce tumany kurzu zwiastowały, że pochód się zbliża, i z obłoków pyłu wynurzyły się żółte, czerwone, niebieskie i białe sztandary wzorzyste, a potem figury jeźdźców w szatach bogatych i świecących. Za sześciu przednimi heroldami szedł mocny oddział piechoty z dzidami w ręku. Nagie, ciemne ich ciała, ledwie u bioder przepasane zapaską, lśniły się, jak posągi bronzowe.
Za piechotą postępowało czterdzieści jazdy w barwnych płaszczach i kapeluszach słomianych z pióropuszami. Następnie szli łucznicy, dalej silny oddział, zbrojny w maczugi i siekiery. Za nimi dopiero ukazał się monarcha w żółtej sukni, otoczony licznym orszakiem oficerów i urzędników, lśniących od złota, sajetów, atłasów, szarf barwnych i pióropuszów; jechali wierzchem na koniach acz małych, ale pięknej tuszy. Za królem śpieszyła chmarą reszta wojska bez należytego porządku.
Była to armja dzika, goła, uzbrojona bardzo prosto, ale liczna, jak mrowie.