Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/26

Ta strona została przepisana.

Rychło tłum obległ wejście do kajuty, wykrzykując bezładnie:
— Złodzieje!... Zbrodniarze!... Wywiedliście nas tutaj... Dokąd wywiedliście nas, szatańskie dzieci!... Ogniem piekielnym wygubić nas chcecie!... Oczy i myśli nam tumanicie!... „Niema, niema!... Wola Boża...“ A sami pocichutku jecie i pijecie dowoli... Podczas gdy my własne pożeramy wnętrzności... wy co?... Gdy ogień pragnienia wysuszył już na wiór ciało nasze, gdy w żyłach mamy nie krew a smołę... Naczelniki, pany, psubraty!... Chcecie zagarnąć zrabowane bogactwa dla siebie tylko, wygubiwszy nas po drodze, jak ślepe szczenięta... Ale nie... Nie uda wam się... Raczej sami zginiecie!...
Krzyczeli, wygrażając pięściami i wyskakiwali przed drzwiami, wejść jednak nie śmieli. Wreszcie jeden odważniejszy wsunął kudłatą głowę do kajuty i, spotkawszy się wzrokiem z płonącemi oczyma Beniowskiego, rzekł zupełnie spokojnie:
— Jakże się czujesz, Auguście Samuelowiczu?... Chcielibyśmy z wami pogadać!...
— Wybierzcie więc deputację!...
— Co, co? Co powiedział?...
— Czy żyje?...
— Żyje!... Nawet siedzi!... Kazał wybrać deputację...
— Jaka tam deputacja?... Znowu nam będzie głowę zawracał... Radę zwoływał... a w radzie kto?... Ci sami złodzieje!...