Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/279

Ta strona została przepisana.




XLIX.

Dzień zapowiadał się skwarny, szafirowe niebo bez chmur i skazy twardo opierało się na zielonych wzgórzach, ku którym dążyło wojsko. Biała, szeroka droga wiła się wśród niw, szumiących dostałem zbożem. Przeważały miedziano-żółte prosa, zgięte w pałąk pod ciężarem bogatych kit; bujnie wyrosły ryż krył pod szczeciną jasnej słomy blask wód, zraszających pola.
Na miedzach chwiały się zlekka w słabym wietrze zarośla goaljanu i wiły się na długich tykach grochy i boby, z których jedne jeszcze kwitły, podczas gdy na innych wisiały już duże aksamitne strąki.
To tu, to tam u drogi, rzucając na nią przyjemny cień, stały wielkie słodkie kasztany, a wdali z poszycia zwichrzonych lasów wytryskały twarde kryzy palm.
Kurz i gorąco mocno dokuczały żołnierzom Beniowskiego. Wszyscy jechali konno, mimo to oblewali się potem. Nie śmieli jednak zdjąć futrzanych bermyc, czego Beniowski surowo zabro-