uzbrojeni jeno w krótkie miecze, zawieszone po malajsku na szyjach za plecami.
Biegli oni w tropy za oddziałem a tak szybko, że nie o wiele pozostawali w tyle, obsługując na postojach pilnie i sprawnie wszelkie potrzeby jezdnych wojowników.
Pierwszy wyruszył na czele awangardy Beniowski ze swoją konnicą, a za nimi sunął drogą, podnosząc niesłychane tumany kurzawy, wielotysięczny tłum krajowej armji, z trudem utrzymującej jaki taki szyk i porządek. O brzasku dostrzeżono pierwszy podjazd nieprzyjaciela, wysłany pewnie na zwiady. Przemykał się wzdłuż linji wojska Huapy uboczną drożyną, kryjąc się w zaroślach. Beniowski ruszył ku niemu sam z Hiszpanem, z sześcioma towarzyszami i kilkoma krajowymi piechurami. Gdy zbliżyli się na strzał muszkietu, nieprzyjaciel zmienił nagle front i, złożywszy spisy do ataku, ruszył z wielkim impetem. Beniowski kazał swym strzelcom wyczekać i dać z koni ognia na bliski dystans.
Zakotłowało się wród napadających i prysnęli na rozszalałych koniach na wszystkie strony, zostawiając na placu kilku rannych. Ale nieprzyuczone do strzałów konie strzelców też rzucać się zaczęły i gdyby nie pachołkowie, co je pochwycili za uzdy, poniosłyby jeźdźców być może w tę samą stronę, w którą uciekał nieprzyjaciel, albo, gorzej jeszcze, wtył, szerząc popłoch wśród własnych szeregów.
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/285
Ta strona została przepisana.